niedziela, 1 lutego 2015

Nie wszyscy „frankowicze” protestują na ulicach

O kredytach we frankach szwajcarskich w ostatnich dniach mówi się i pisze bardzo dużo. Na ich temat wypowiadali się różni eksperci – od przedstawicieli rządu, KNF, ZBP i poszczególnych banków, po gwiazdy seriali telewizyjnych. Jednak najwięcej mają do powiedzenia kredytobiorcy, którzy czują się pokrzywdzeni przez banki. 

Sam spłacam kredyty walutowy od ośmiu lat i nie ukrywam, że chciałbym, żeby moja rata wynosiła tyle ile na samym początku. Oczekuję również od banku, że zgodnie z umową, obniży oprocentowanie przyjmując ujemny LIBOR. Nie liczę jednak na żadną pomoc w spłacie pożyczki, ani nikogo nie obwiniam za to, że podjąłem taką, a nie inną decyzję. Nikt mnie też nie zmuszał do podpisywania umowy kredytowej. Jeśli miałbym taką możliwość, to nie zdecydowałbym się również na zmianę obecnego kredytu na złotowy, nawet po kursie z dnia uruchomienia. Szczególnie, jeśli wiązałoby się to z koniecznością zwrotu kwoty, którą udało mi się dzięki niemu zaoszczędzić. Oczywiście staram się płacić jak naj mniej, dlatego od dawna korzystam z możliwości spłaty zobowiązania bezpośrednio w walucie. Kupuję ją poza bankiem, w momencie, który uznam za najbardziej korzystny. Sądzę, że osób, które podobnie myślą i działają jest więcej, jednak mówi się o nich niewiele.




Kilka niepodważalnych faktów

 

To, że osoby spłacające kredyty we frankach szwajcarskich znalazły się w niekomfortowej sytuacji jest oczywiste.
  • Rata kredytu we frankach szwajcarskich jest obecnie o wiele wyższa niż była 6-8 lat temu. Dla kredytu zaciągniętego na początku 2007 roku, na okres 30 lat z marżą na poziomie 1,3% wzrosła ona z niecałych 1 400 złotych do prawie 1 800 złotych. Im wyższa kwota kredytu, tym większa różnica, co niewątpliwie może rodzić problemy ze spłatą.
  • Kapitał takiego kredytu przekracza obecnie 400 tys. złotych, mimo że jest regularnie spłacany. Uniemożliwia to przewalutowanie, czy sprzedaż mieszkania, które w międzyczasie straciło zapewne na wartości. Nie opłacalna staję się nawet wcześniejsza spłata, bo wiązałaby się z koniecznością zwrócenia do banku większej kwoty.
  • Kredytobiorcy, którzy znaleźli w swoich umowach niekorzystne dla nich zapisy powinni walczyć o swoje prawa. Dziwi mnie tylko fakt, że nie zwrócili na to uwagi podpisując umowę, a starają się doprowadzić do jej unieważnienia dopiero w momencie, gdy stała się ona dla nich wygodna.
  • Banki powinny do każdego z kredytobiorców podchodzić indywidualnie. Jeden poradzi sobie i  nie będzie miał problemu ze spłatą w przypadku wyższego kursu, czy oprocentowania, innemu będzie groził komornik. Dotyczy to jednak nie tylko kredytów walutowych, ale również w złotych.
Mam jednak wrażenie, że przynajmniej część osób, które dziś protestują i domagają się pomocy całkiem zapomniała dlaczego zdecydowała się na kredyt walutowy. Odpowiedź jest bardzo prosta – na kredyt w złotych najczęściej nie mogli sobie pozwolić i kupili mieszkanie tylko dlatego, ze znalazł się bank, który był skłony udzielić im kredytu walutowego. W tym samym czasie, gdy rata kredytu we frankach nie przekraczała 1 400 złotych w przypadku kredytu w rodzimej walucie należałoby zwracać do banku ponad 1 700 złotych. Niższa o kilkaset złotych rata była przede wszystkim mniejszym obciążeniem dla domowego budżetu, a dzięki temu dawała większą zdolność kredytową. Gdyby nie kredyt we frankach sporo wnioskodawców odeszłoby od doradcy kredytowego z kwitkiem. 

Kredytobiorcy w znaczniej mierze wybierali więc franki świadomie, a wręcz zaciekle o nie walczyli. Wcale nie mała grupa osób całkowicie odrzucała możliwość wzięcia kredytu w złotych. Niezależnie od tego, jak bardzo doradca bankowy, czy niezależny doradca kredytowy starałby się przekonać ich do zmiany decyzji i tak pozostawali przy swoim. 
 

Jakakolwiek próba odgórnego ograniczenia dostępności tego rodzaju kredytów rodziła natychmiast sprzeciwy. Warto wrócić pamięcią do 2006 roku i zobaczyć, jak wiele emocji budziły pomysły KNF dotyczące wprowadzenia rekomendacji S. To ona miała zabezpieczać kredytobiorców właśnie przed niekorzystnymi zmianami kursu waluty obcej i ograniczyć dostęp do tych bardziej ryzykownych pożyczek. O franki walczyli wtedy zarówno kredytobiorcy (tu znajdziesz wypowiedzi z forum Money.pl), jak i ówczesnych rządów (tu przeczytasz komunikat Prawa i Sprawiedliwości, które „z niepokojem przyjmuje zalecenia (…) wprowadzające ograniczenia w dostępności do kredytów walutowych").

Nadzór bankowy zrobił za mało?

 

Wydaje mi się, że zrobił tyle ile mógł. Wprowadził rekomendacje na podstawie której banki musiały liczyć zdolność kredytową dla waluty gorzej niż dla złotych. Większej zmiany kursu franka nikt nie zakładał, a spora część kredytobiorców przyjęty w symulacjach 20% skok i tak uważała za mocno przerysowany i całkowicie niepotrzebny. Większość liczyła wtedy na dalszy spadek kursu waluty i możliwość spłaty kredytu już po kilku latach. A tego, co się wydarzyło faktycznie nie przewidział nikt – ani nadzór, ani banki, ani ich klienci. 

Doradcy kredytowi byli traktowani w zasadzie jak sprzedawca wybranego już wcześniej, przez klienta, produktu. W zasadzie nikt nie zwracał uwagi na przedstawiane przez nich symulacje zmiany kursu, czy stawki bazowej. Wszelkie starania przekonania wnioskodawcy do zaciągnięcia kredytu w walucie dochodów, były w większości przypadków ignorowane. Ostateczna decyzja i tak należała do klienta, który robił po swojemu. Dopiąć swego starały się zarówno osoby, które mgły sobie pozwolić na bardziej ryzykowny kredyt walutowy, ale również te, których sytuacja finansowa wyraźnie wskazywała na to, że nie powinny zaciągać jakiegokolwiek zobowiązania. I w tym przypadku działania nadzoru bankowego faktycznie były zbyt mało radykalne. 


Banki zawiniły?

 

Na pewno. Nigdy nie powinny pozwalać na przykład na to, żeby młode osoby mogły zaciągać zobowiązanie wraz z rodzicami i teściami, gdyż tylko wtedy mieli wystarczającą zdolność. Najczęściej zdolność na kredyt walutowy, bo ten w złotówkach był przecież droższy. Tylko nieliczni, po głębszej analizie, decydowali się na odłożenie decyzji o kupnie mieszkania do chwili ustabilizowania się ich sytuacji finansowej. Każdy uważał, że możliwość zaciągnięcia kredytu wręcz mu się należy. Tylko nieliczne osoby zastanawiał się też nad tym, że rodzina przystępująca razem z nimi do kredytu może wcale nie chcieć pomagać spłacie. 

Banki nie powinny też udzielać kredytów na 100% (i więcej) LTV. Stanowiło to wyjątkową pomoc, ale również olbrzymie zagrożenie dla tych, którzy decydowali się zaciągnąć zobowiązanie na kilkadziesiąt lat nie posiadając praktycznie żadnych oszczędności. Niestety, nie wiele z tych osób wzięło na poważnie sugestie oszczędzania różnicy między ratą kredytu z złotych i we frankach. Ci, którzy tak zrobili nie muszą dziś protestować na ulicy, ponieważ mają finansową poduszkę bezpieczeństwa na kwotę nawet kilkunastu tysięcy złotych. Korzystając z niej spłata wyższej raty nie jest problemem.


Czy frankowicze faktycznie stracili?

 

Na pewno ich domowy budżet może być obecnie nadwyrężony. Wszystko zależy jednak od tego, kiedy kredyt był uruchomiony i na jakich warunkach. W ostatnich latach rata kredytu we frankach na pewno jest wyższa od raty takiego samego kredyt w złotych. Nie można jednak zapomnieć, że przez dłuższy okres to właśnie frankowicze byli na plusie i mogli w tym czasie oszczędzić od kilku nawet do kilkudziesięciu tysięcy złotych.

Jeśli kredyt* został uruchomiony na początku 2007 roku, to do końca 2014 roku zostały spłacone raty w łącznej wysokości 140 tys. złotych dla kredytu we frankach i 167 tys. złotych dla kredytu w złotych. Dla pożyczki wypłaconej na początku 2008 roku kwoty te wynoszą odpowiednio 132 tys. złotych i 145 tys. złotych. Kredytobiorcy zaciągający zobowiązanie w pierwszych miesiącach 2009 roku spłacili do tej pory 89 tys. złotych w przypadku CHFów i 119 tys. złotych w przypadku PLNów.


Niestety, ale może się okazać, że w podobny sposób co frankowiczów, baki oszukały również inne grupy kredytobiorców – wszystkich tych, co wybrali kredyt z ratą równą zamiast malejącej, albo skorzystali z programu Rodzina na Swoim. Pierwsi oddadzą do banku zdecydowanie większe odsetek niż powinni. Drudzy, mogą być mocno zaskoczeni, gdy w najbliższym czasie, po zakończeniu dopłat, rata wzrośnie im o kilkaset złotych.





* kredyt na 300 tys. złotych, na 30 lat, z marża na poziomie 1,3% i spreadem w przypadku franków szwajcarskich wynoszącym 5%. W symulacji uwzględnione zostały zmiany stawek bazowych oraz kursu franka w relacji do złotego.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz